Opublikowano: 09 styczeń 2017
Wielka Brytania: Partia Pracy musi uwolnić się od obsesji na punkcie klimatu

Patrząc z dzisiejszej perspektywy, brytyjski program budowy „zielonej energetyki” okazał się potężną pomyłką. Donoughe uważa, że czas najwyższy, by brytyjska lewica, zamiast  bawić się w „ratowanie planety” i promować „śmieszne i kosztowne wiatraki”, przypomniała sobie, że racjonalna polityka energetyczna leży w najgłębszym interesie jej elektoratu, czyli „ludzi pracy”.

Lord Donoughe, członek Izby Lordów reprezentujący Partię Pracy, były minister rolnictwa, pełnił także funkcję starszego doradcy premiera rządu. Niedawno opublikował artykuł podsumowujący efekty brytyjskiej ustawy o przeciwdziałaniu zmianom klimatycznym z 2008 r., która zapoczątkowała ogromne zmiany w brytyjskim systemie energetycznym i generalnie w gospodarce [1].

Oto wystąpienie brytyjskiego polityka w naszym tłumaczeniu.

6 30 575 0

W 2008 r. byłem jednym z wielu członków obu izb parlamentu, którzy na ślepo zagłosowali za ustawą o przeciwdziałaniu zmianom klimatycznym, autorstwa (ministra w ówczesnym rządzie labourzystowskim – red.) Eda Milibanda, która zawierała prawne zobowiązania do dekarbonizacji brytyjskiej gospodarki. Nie przedstawiono wówczas należytej kalkulacji kosztów, jakie pociągnie (według obecnych prognoz do 2050 r. mają one wynieść 360 miliardów funtów [ponad 1,8 biliona złotych – red.]). Z tekstem projektu ustawy nie zapoznałem się dokładnie. „Uratować naszą planetę” – to wydawało się być szlachetne, choć niesłychanie ambitne przedsięwzięcie. Kto mógł się temu sprzeciwić?

Postanowiłem zająć się studiami nad zmianami klimatu. Im bardziej się w nie zagłębiałem, tym większe były moje wątpliwości wobec twierdzeń ewangelicznego ruchu ochrony klimatu. Jeszcze bardziej dziwiła mnie postawa, jaką zajęła w tej sprawie Partia Pracy. Intrygujący wydał mi się również rozkwit ruchu na rzecz „ratowania planety” w okresie, kiedy spada poparcie dla marksizmu i chrześcijaństwa.

Ludziom z liberalnej lewicy często brakuje jakichś silnie motywujących przekonań.  Zmiana klimatu umożliwiła zapełnienie tej pustki. Mamy tutaj oczywiste polityczne „dobro”, wskazuje się też cele polityczne związane z modnym zielonym ekologizmem, wokół którego zjednoczyć się mogli ludzie „dobrych intencji”, czytający Guardiana (brytyjski odpowiednik Gazety Wyborczej – red.) i słuchający BBC.

Hasło obrony klimatu ma też wiele wspólnego z tym, co określa się obecnie celnym terminem „stroszenia cnoty” (ang. virtue signalling) [2]. Ludzie dobrych intencji deklarują poparcie dla pewnej słusznej sprawy, co ma być jednoznacznym dowodem na ich moralną prawość, a nawet wyższość. Kłopot w tym, że – jak to kiedyś powiedział Anthony Crosland -- “dobre intencje często prowadzą do złej polityki”.

Moje wstępne konkluzje były proste: klimat faktycznie zmienia się (bo zawsze się zmieniał), Ziemia znajduje się w cyklu ocieplania się (jak to już zdarzyło się parę razy w przeszłości, przed okresami ochłodzenia), emisje węglowe mają jakiś związek z globalnym ociepleniem – choć nie ustalono ostatecznie stopnia wrażliwości [klimatu na CO2 – red.]. Tak więc nie jestem z pewnością „kłamcą klimatycznym”, jak jakiś nazista, który zaprzecza krematoriom w Auschwitz. [Krytyków tezy o globalnym ociepleniu określa się gremialnie mianem „climate deniers”, co jest wyraźnym nawiązaniem do „Holocaust deniers”, tj. „kłamców oświęcimskich” - red.]

Ale to nie są rzeczywiste pytania, którymi powinni zajmować się decydenci polityczni. Istotne kwestie dotyczą tego, czy ocieplanie zachodzi obecnie w bezprecedensowo szybkim tempie, a w przyszłości ulegnie dalszemu przyspieszeniu, powodując poważne szkody na naszej planecie. Oraz jeśli zjawisko to jest spowodowane przez emisje węglowe, to czy takie emisje można poddać politycznej kontroli w ten sposób, aby ograniczyć lub odwrócić te rzekome nowe tendencje.

Obserwacje nie dostarczają jak na razie danych, które uzasadniałaby alarmistyczne prognozy. W świetle faktów, od momentu, kiedy zaczęto należycie rejestrować odpowiednie dane niemal 140 lat temu, globalna temperatura wzrosła jedynie o około 0,8°C – a w obecnym stuleciu nie odnotowano praktycznie żadnego ocieplenia. Alarmiści ogłaszają, że rok 2016 był naszym „najgorętszym rokiem” (w domyśle: „w historii”). Jednak te 140 lat cyklu ocieplania się planety to ledwie kropla w oceanie, jakim jest historia klimatu.

Przepowiednia rozpalonej do czerwoności planety pod koniec obecnego wieku oparta jest na komputerowych modelach prognostycznych. Coś takiego może nastąpić, ale brak jest dowodów wskazujących, że tak się stanie. Owe prognozy uzyskano na bazie modeli, które publikowane są w raportach Międzyrządowego Zespołu ONN ds. Zmian Klimatu od 20 lat, gdzie podaje się prognozy wzrostu temperatur w rozmaitych zakresach – do tej pory żaden z tych scenariuszy się nie spełnia. Temperatury na Ziemi kształtują się poniżej najbardziej ostrożnych z tych prognoz.

Nie sprawdziło się wiele przepowiedni dotyczących konkretnych strat dla środowiska, jakie ma powodować ocieplenie klimatu. Niedźwiedzie polarne nie zniknęły, ich populacja osiągnęła ostatnio rekordowy poziom. Arktyka topnieje, ale pewne regiony Antarktyki pokrywają się lodem. Poziom oceanów podnosi się, ale nie w sposób uzasadniający alarmistyczne przepowiednie.

Nie ma podstaw do twierdzeń o ekstremalnych zjawiskach pogodowych. Masowe migracje ludzi nie są spowodowane przez zmiany klimatyczne; ich przyczyną są wojny i relatywne ubóstwo. Dogmatyczne twierdzenia, że jakoby budzące alarm obserwacje znajdywały poparcie w „powszechnym konsensusie wśród naukowców” nie znajdują oparcia w faktach. Miejmy się na baczności przed sianiem paniki w sprawach klimatu.

Na moje stanowisko w tej debacie wpłynął także agresywny język i używanie argumentów ad hominem ze strony wielu zwolenników tezy o globalnym ociepleniu. Każdy, kto kwestionuje ich argumentację w świetle faktów lub ze względów natury finansowej, może spotkać się z wyzwiskami. We mnie, radykalnym labourzyście i członku partii od 63 lat, agresywni dogmatycy budzą zawsze opór.

Pytam także, kto płaci za tą kosztowną politykę pośpiesznej dekarbonizacji naszej gospodarki narodowej – i czy ta polityka przynosi efekty? Obecnie kosztami obciążani są w niewspółmiernie wysokim stopniu nasi ubożsi pracownicy, w postaci zawyżonych rachunków za energię. Te „zielone podatki” są regresywne w drakońskim stopniu. Zielone podatki odpowiadają za 47% niedawnej dużej podwyżki cen energii, przy czym opłaty tego rodzaju mają jeszcze skoczyć w górę przed 2020 r.

Cenę tę płacą także wyrzuceni z pracy hutnicy z Redcar i Port Talbot, których zwolniono częściowo dlatego, że ekologiczne podatki zwiększyły koszt zużywanej przez nich energii tak, że przestali być konkurencyjni (dwukrotnie wyższe obciążenie niż w przypadku ich europejskich konkurentów). Ich miejsca pracy przeniosły się do fabryk w Azji, które albo nie płacą w ogóle, albo płacą niewielkie podatki ekologiczne, i które emitują wielkie ilości związków węgla!

Wydaje się dziwne, że Partia Pracy realizuje politykę klimatyczną, której koszty obciążają najbardziej tych, którzy tradycyjnie popierali Labourzystów. Nic dziwnego, że część elektoratu Partii Pracy poparło Ukip i Brexit.

Powody obecnej sytuacji są złożone, ale jedną z przyczyn jest fiksacja liberalnych przywódców labourzystowskich z ostatnich lat na elitarnych problemach, takich jak zmiana klimatu. Badania opinii publicznej dowodzą, że zmiana klimatu znajduje się bardzo nisko na liście trosk mas pracujących. Dużo bardziej martwią się o bezpieczeństwo zatrudnienia, zamrożone płace, imigrację i brak mieszkań.

Partia labourzystowska musi skorygować swoje podejście do zmiany klimatu. Nie należy ignorować tej kwestii; jeżeli pojawią się dowody empiryczne na niebezpieczny poziom ocieplenia klimatu, wówczas powinniśmy podjąć odpowiednie kroki. Ale mamy na to czas. Argument dotyczący potrzeby „ubezpieczenia się” z góry przed taką ewentualnością nie jest przekonywujący. Empirycznie wykazane ryzyko w tej dziedzinie nie uzasadnia obecnie ponoszonych nakładów.

W każdym razie groźnym zmianom klimatycznym można przeciwstawić się tylko na poziomie międzynarodowym, z udziałem głównych emitentów, tj. Chin, Indii i USA. Po dojściu Trumpa do władzy owe kraje zrobią w tej sprawie raczej niewiele. W istocie otwierają więcej elektrowni węglowych, niż Wielka Brytania może zamknąć. Nie ma sensu, by Wielka Brytania działała na szkodę własnej gospodarki i swoich konsumentów, windując koszty energii w dążeniu do odgrywania dziwacznej roli „moralnego przywództwa” w świecie, kiedy nasze emisje CO2 stanowią mniej niż 2% światowych emisji. To jest głupkowata zabawa w „stroszenie cnoty”.

Tymczasem Partia Pracy powinna wypracować rozsądną politykę klimatyczną, opartą na empirycznych dowodach, w miarę jak takie dane stają się dostępne. Powinniśmy przyjąć praktyczne rozwiązania, których użyteczność jest tak czy inaczej oczywista. Lepsze zabezpieczenie wybrzeża i wykorzystanie terenów zalewowych, podniesienie efektywności energetycznej, zastosowanie wydajnych OZE (zamiast śmiesznych i drogich wiatraków), wdrożenie małych elektrowni nuklearnych oraz wydobywanie taniego i stosunkowo czystego ekologicznie gazu łupkowego z naszych złotonośnych złoży.

Powinniśmy wycofać się z drakońskich zobowiązań prawnych przyjętych w 2008 r. w odniesieniu do poziomów emisji i zaakceptować fakt, że wydajna energetycznie gospodarka jest kluczem do dobrostanu społeczeństwa brytyjskiego. Koszty rozsądnej adaptacji do zmian klimatu powinny być pokrywane z progresywnych podatków bezpośrednich.

Partia Pracy powinna dokonać realistycznej oceny sytuacji w kwestii klimatu i na nowo zwrócić się ku swojej naturalnie bazie, jaką są masy pracownicze.

Spolszczył Jacek Malski
Redakcja stopwiatrakom.eu

PRZYPISY
[1] Lord Donoughe, „Labour must ditch its climate change obsession, 05.12.2016 - http://www.thegwpf.com/lord-donoughue-labour-must-ditch-its-climate-change-obsession/ Pierwotnie opublikowane na brytyjskim portalu www.politicshome.com.
[2] Termin „virtue signalling” ukuł angielski publicysta James Bartholomew w kwietniu 2015 r. (http://www.spectator.co.uk/2015/10/i-invented-virtue-signalling-now-its-taking-over-the-world/). Od tego czasu wyrażenie to zrobiło błyskawiczną międzynardową karierę. W ten sposób nazwano powszechne we współczesnej kulturze zachodniej zjawisko, które polega na tym, że ludzie czują potrzebę ciągłego sygnalizowania innym, że wyznają „jedyne słusznie” (cnotliwe) poglądy (np. że nie są rasistami, są tolerancyjni, lewicowi, proekologiczni itd.), co dowodzi ich wyższości moralnej nad innymi. W Polsce jak na razie termin ten jest rzadko spotykany. Spolszczenie jako „stroszenie cnoty” zaproponowała Karolina Lewestam na łamach gazetaprawna.pl. „Ptaki stroszą pióra, bo im zimno, ale też i po to, by pokazać, kto tu rządzi – a przynajmniej z kim się trzeba liczyć” – pisze pani Karolina – co dobrze oddaje agresywny, polemiczny charakter takich zachowań.