Opublikowano: 13 sierpień 2016
Nieuchronna konsolidacja w sektorze wytwarzania Odnawialnych Źródeł Energii

Polska Izba Gospodarcza Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej (PIGEOR) alarmuje:

„Podejmowane przez rząd działania dotyczące sektora OZE są niszczące dla branży i prowadzą do wywłaszczenia inwestorów niezależnych i przejęcia ich majątku za bezcen przez nieokreślone fundusze lub spółki Skarbu Państwa”

Portal REO.PL opublikował stanowiska PIGEOR do opublikowanych przez Ministerstwo Energii rozporządzeń wykonawczych do ustawy o OZE. http://www.reo.pl/wiadomosci/pigeor-dzialania-rzadu-wyniszczaja-branze-oze-GtKX2M

Stanowisko zajęło też Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW). http://psew.pl/aktualnosci/850-stanowiska-psewdo-projektow-rozporzadzen-do-nowelizacji-ustawy-o-oze

Same projekty rozporządzeń opublikowaliśmy tutaj: http://www.stopwiatrakom.eu/w-skrocie/1946-ministerstwo-energii-opublikowa%C5%82o-projekty-rozporz%C4%85dze%C5%84-wykonawczych-do-ustawy-o-oze.html

Jak podaje PIGEOR: „Obniżenie poziomu obowiązku będzie miało natomiast bardzo praktyczny i bezpośredni wpływ na rentowność istniejących instalacji OZE, które były projektowane i finansowane przy założeniu dużo wyższych cen certyfikatów. W tej chwili, przy spadku cen o 80% większość instalacji działa poniżej poziomu rentowności”

W podobnym duchu wypowiada się PSEW w swoim stanowisku do projektu rozporządzenia:

„Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW) w stanowisku do projektu przedmiotowego rozporządzenia ocenia, że wpisany w ten projekt obowiązek umorzenia zielonych certyfikatów na rok 2017 w wysokości 15,5% wskazuje, że propozycje Ministerstwa Energii nie wzięły pod uwagę strukturalnej nadpodaży świadectw pochodzenia energii elektrycznej wytworzonej w OZE i powstałej w latach 2011 - 2015. (…) Istnieje ogromne ryzyko, że brak realnej perspektywy redukcji poziomu nadpodaży doprowadzi do zupełnego załamania się rynku zielonych certyfikatów i spadku cen świadectw pochodzenia niemal do „0”, co będzie oznaczało, że sektor OZE zostanie pozbawiony wsparcia, ze wszystkimi negatywnymi skutkami jakie to za sobą będzie niosło.”

portal komentarz redakcjiDramatyczny ton w jakim sformułowane są te stanowiska wskazywałby na to, że w sektorze OZE dzieje się coś nadzwyczajnego czy niespodziewanego, czego nie znają inne sektory gospodarki. Tymczasem zmiany regulacji prawnych są zmorą każdego biznesu i energetyka nie jest tutaj wyjątkiem. Ustawa o OZE, jako obiekt zainteresowania wielu inwestorów była tak długo uchwalana, że zanim na dobre weszła w życie (pierwotnie miał być to dzień 1 stycznia 2016 r.), to też została znowelizowana. Wydłużono termin wejścia jej w życie oraz zmieniono priorytety rozwoju dla poszczególnych rodzajów instalacji OZE, ale trudno winić rząd za to, że realizuje własny program gospodarczy czy polityczny, który był znany dużo wcześniej. Rzecz w tym, że na sytuację producentów OZE złożyło się wiele czynników niezależnych od obecnego rządu. Warto wskazać na te najważniejsze z nich, bo rzadko publicznie podnosi się te argumenty, a są one istotne.

Po pierwsze, rozwój instalacji OZE podyktowany jest wymogami prawnymi narzuconymi przez Unię Europejską (wskaźniki udziału OZE w ogólnym miksie energii), które ustalane są odgórnie dla każdego kraju UE, bez jakiegokolwiek związku z realnymi możliwościami funkcjonowania OZE w danym systemie energetycznym, ich przydatnością, opłacalnością i efektywnością. Aprioryczność założeń systemu OZE sprawia, że jest on nieprzewidywalny w swoich efektach na poziomie krajowym i wymaga nieustających korekt. No i oczywiście nieustającego dofinansowania i wsparcia prawnego. Innymi słowy, zmienność sfery regulacyjnej OZE wynika z samej istoty tego systemu. Gdyby to był normalny biznes, to by się sam utrzymywał bez przymusu ze strony Unii Europejskiej.

Po drugie, w okresie rządów PO-PSL rozwój OZE nie był realizowany w zgodzie z możliwościami krajowego systemu energetycznego i jego potrzebami, gdyż decyzje o lokalizacji źródeł wytwórczych OZE, ich ilości, mocy zainstalowanej czy możliwości odbioru podejmowano wyłącznie na poziomie inwestorskim. Mówiąc wprost, to inwestorzy sami decydowali, co i gdzie budują. Poprzedni rząd pozwolił im na całkowitą dowolność w tym względzie, błędnie przyjmując, że jakoś to będzie, byle Komisja Europejska zadowolona była, a z Berlina słychać było „Ja, richtig. Sehr gut”. Braki w regulacji prawnej otoczenia OZE dotyczą zarówno kwestii lokalizacji tych instalacji, jak i oceny skutków środowiskowych ich funkcjonowania. Ustawa odległościowa dotyczy tylko i wyłącznie lokalizacji elektrowni wiatrowych na lądzie. Nie ma podobnych regulacji dla biogazowni, farm fotowoltaicznych, a nawet obiektów energetyki wodnej. Wciąż prezentowany jest pogląd, że obecne regulacje prawne w zakresie procedury środowiskowej są w zupełności wystraczające, choć jest dokładnie odwrotnie, co doskonale wyszło przy elektrowniach wiatrowych.

Obecny rząd podchodzi do energetyki w inny sposób i chce decydować tym co i gdzie powstaje z instalacji OZE. Trzeba wyraźnie podkreślić, że jest to sytuacja normalna, gdyż tylko w ten sposób da się zapanować nad rozwojem branży OZE i budować tam, gdzie są do tego warunki lokalizacyjne i możliwości finansowe. Energetyka, jako branża jest biznesem ściśle regulowanym prawnie i tak już jest. Stąd też i jej atrakcyjność dla inwestorów, gdyż przychody w tej branży też są regulowane, choć nie są gwarantowane.

Po trzecie, branża OZE przyciągnęła kapitał finansowy, nastawiony na szybkie i wysokie zyski, a nie na prowadzenie stabilnego biznesu w dłuższej perspektywie czasowej. Roczne stopy zwrotu na poziomie 12-13% i więcej skusiły wielu. Niestety, gdy stopy zwrotu zaczęły spadać poniżej 7-8% rocznie, bo chętnych było tak dużo, że zaczęło robić się ciasno, to i inwestorom ochota na dalsze czekanie na zyski odeszła. Na rynku pojawiło się zbyt wiele projektów OZE, by wszystkie one mogły być zrealizowane i zwróciły się. Znowu warto podkreślić, polski rząd nie ponosi odpowiedzialności za nadmiar projektów OZE na rynku, gdyż to nie on decydował o ich rozpoczęciu. Listy z pretensjami w tej sprawie należy raczej kierować do Komisji Europejskiej i niemieckiego rządu, które wykreowały tę bańkę spekulacyjną.

Po czwarte, wytwórcy OZE ulegli przesądowi o nieuchronności postępu, który zmierza w jedynie słusznym kierunku „zielonej energetyki” wyznaczonym przez Komisję Europejską. Przesąd ten ma na imię „dekarbonizacja gospodarki” [low-carbon ekonomy] i jest traktowany jako prawda objawiona, która nie znosi sprzeciwu. Dekarbonizacja, czyli fobia węglowa nakazuje wierzyć, że energię elektryczną można wytwarzać tylko z odnawialnych źródeł energii, najlepiej z wiatraków, a reszta sposobów wytwarzania jest szkodliwa dla środowiska i należy je zwalczać bez względu na koszty. Niestety, efektywność i sterowalność OZE pozostawiają wciąż wiele do życzenia, by branża ta mogła konkurować z energetyką surowcową z zapewnieniu powszechnego dostępu do taniej energii elektrycznej dla konsumentów i przemysłu. Nie wyklucza to oczywiście tego, że lokalnie są możliwe rozwiązania pozwalające na samowystarczalność energetyczną gospodarstw domowych w oparciu o OZE. Miasta i przemysł wymagają jednak innych rozwiązań w energetyce, których OZE nie zapewnią. Brak realnego spojrzenia na koszty wspierania źródeł OZE i polityki klimatycznej, skutkuje m.in. ucieczką przemysłu ciężkiego z Europy i utratą konkurencyjności przez europejskie gospodarki. Przekonanie o rozwoju energetyki tylko w jednym kierunku i bezalternatywność obecnej polityki klimatyczno-energetycznej Komisji Europejskiej są bardzo słabym fundamentem rozwoju. Węgiel, gaz i ropa naftowa są zbyt ważnymi surowcami w całej gospodarce, by w sposób bezkrytyczny negować ich istnienie i wykorzystywanie.

Po piąte, wytwórcy energii z OZE chyba nie zauważyli jeszcze, że ich towar także podlega prawu popytu i podaży. To samo dotyczy osławionych już zielonych certyfikatów, których cena mocno dołuje. Dzieje się tak dlatego, że jest ich za dużo na rynku. A jeżeli danego dobra jest dużo i jest on łatwo osiągalny, to normalną rzeczą jest to, że jest tani i może być jeszcze tańszy. Psioczenie na rząd tutaj nie pomoże, tak działa rynek. Aby zrozumieć dlaczego tak się dzieje, wystarczy spojrzeć na zużycie energii elektrycznej w Polsce ostatnich latach, by zauważyć, że nie rośnie ono skokowo, tylko stabilizuje się na poziomie 157 tys./160 tys. GWh rocznie. Poniżej tabela z oficjalnymi danymi PSE.

484. Tabela

Krajowa produkcja i zużycie energii elektrycznej w latach 1990÷2015 [GWh].

Źródło: http://www.pse.pl/index.php?did=2870#t6_1

 

Szybki, wręcz chaotyczny wzrost segmentu OZE w krajowym wytwarzaniu wygenerował tak dużą ilość zielonych certyfikatów, że trudno jest je zużyć w bieżącej produkcji, zwłaszcza w sytuacji stabilnego poziomu zużycia energii elektrycznej w gospodarce. Mówiąc wprost, słaby wzrost krajowej gospodarki w ostatnich kilku latach (wg. wskaźnika PKB) nie przekładał się na wzrost zużycia energii elektrycznej w Polsce. Dopiero, jak poziom wzrostu gospodarczego sięgnie poziomu 4% i więcej, to i wytwórcom energii z OZE się polepszy.

Wnioski z tego są takie, że branżę wytwórców OZE czekają spore zmiany własnościowe, gdyż okres boomu się skończył. Nastąpi konsolidacja podmiotów wytwórczych wokół krajowych i zagranicznych grup energetycznych, które zagwarantują sobie możliwość produkcji OZE na własne potrzeby oraz na potrzeby spełnienia unijnych wymogów udziału OZE w miksie energetycznym. I nie ma co szukać winnych po stronie rządowej, gdyż nie wszystko zależy od decyzji rządu, tylko warto przyjąć do wiadomości to, że branża OZE dojrzewa i zaczęły działać normalne mechanizmy rynkowe. A jak długo, to się do dopiero okaże.

Redakcja stopwiatrakom.eu

Źródło:

1) http://www.reo.pl/wiadomosci/pigeor-dzialania-rzadu-wyniszczaja-branze-oze-GtKX2M

2) http://energetyka.wnp.pl/psew-15-5-proc-obowiazek-umorzenia-zielonych-certyfikatow-za-niski,279053_1_0_0.html