Opublikowano: 04 listopad 2019
Greenwashing, czyli o fałszywej ekologii i pudrowaniu zielonej zarazy

Powszechnie wiadomo, że reklama jest dźwignią handlu a marketing służy zwiększaniu zarobków. Nośność haseł o „ekologii”, „powrocie do natury” i „zielonej energetyce” sprawia, że każdy biznes chce być dzisiaj „ekotrendy” i „zielony”. Na ile jest to moda, a na ile rzeczywista dbałość o środowisko naturalne trudno rozstrzygać. Faktem jest, że wszystko z „eko” lepiej się sprzedaje, gdyż konsumenci nie są w stanie rozróżnić produktów fałszywych i podrabianych od tych rzeczywiście naturalnych. Dokładnie tak samo dzieje się w przypadku plotek, traktowanych, jako prawdziwe wiadomości i odwrotnie. Skala fałszywych produktów, fałszywych wiadomości, tzw. „fake news” czy ilość fałszywych proroków klimatycznej zagłady jest dzisiaj tak duża, że większość osób już dawno zobojętniało na te sygnały i zwyczajnie nie wierzy mediom oraz politykom.

W ostatnim czasie obserwujemy wzmożoną aktywność mediów w promowaniu „globalnego ocieplenia wywołanego przez człowieka” czy też straszących „katastrofą klimatyczną, która przyniesie zagładę ludzkości”. Dzisiaj przyjrzymy się, w jaki sposób modne hasła o „wspieraniu ekologicznych rozwiązań” czy „ratowaniu klimatu przez niejedzenie mięsa” są tworzone przez globalne korporacje dla … zwiększania własnych zysków. Zjawisko to stało się już na tyle powszechne, że w angielszczyźnie pojawił się nawet osobny termin „greenwashing”, który w dosłownym tłumaczeniu znaczy „pranie w zielonym”, a co bardziej dosadnie można nazwać „wybielaniem na zielono”. Bardzo trafnie opisał to zjawisko portal www.biznes.ekologia.pl pisząc o tym zjawisku tak:

„Greenwashing wywodzi się od słów „green” – zielony, naturalny, ekologiczny i „whitewash” – wybielać, tuszować. Pojęcie zostało stworzone przez Jay'a Westerveld'a w 1986 roku, w eseju opisującym „ekościemę” jednego z hoteli. Właściciele podjęli decyzję o umieszczeniu etykiet, na których prosili gości o oszczędne używanie ręczników. Takie zachowanie miało zmniejszyć ilość zużywanej wody, czego efektem miała być poprawa kondycji środowiska. Jednak pod ekologiczną maską krył się większy zysk spowodowany redukcją rzeczy do prania.” [1]

Skojarzenia z ekologią u konsumentów oraz wyborców przekładają się na decyzje zakupowe i wybory polityczne – dlatego też biznes, jak i politycy, tak chętnie wykorzystują hasła o „ekologii” do celów marketingowych, gdyż ma to wpływ na wynik finansowy czy też liczbę wyborców. Niestety, ale marketingowe sztuczki z prawdziwą ekologią nie mają nic wspólnego, za to bardzo wiele z manipulacją i są świadomie stosowaną strategią sprzedażową precyzyjnie adresowaną do konkretnych grup konsumentów czy też wyborców.

„Co tak naprawdę ma na myśli przedsiębiorca, pisząc w „100% naturalne”, „przyjazne dla środowiska”, „produkty pochodzenia naturalnego”? Niestety, często są to tylko puste pojęcia, nie mające związku z rzeczywistością. Takim komunikatom powinny towarzyszyć dowody, uznany certyfikat. Nie mogą być to słowa bez pokrycia. Firma powinna być w stanie wyjaśnić, na czym polega „ekologiczność” danego wyrobu. Nieprecyzyjność i uogólnianie w tej kwestii to klasyczny greenwashing. Również wtedy, gdy opisy produktów są niejednoznaczne i mogą być źle zrozumiane przez konsumenta. Przykładem może być zwrot „all natural”. Arsen, uran, rtęć czy formaldehyd też występują w naturze, ale są trujące.” [1]

Greenwashing przybiera różne formy a globalny biznes prześciga się w pomysłach pokazywania swoich produktów w lepszym „zielonym” świetle. Sformułowania „100% naturalne”, „przyjazne dla środowiska”, „produkty pochodzenia naturalnego” mają zachęcać do zakupów, choć nawet przeczytanie etykiety może sprawić, że kłamstwo stanie się oczywiste.  

reptile 2042906 1280

fot. Pixabay

Fala „Greenwashingu” w Polsce

Zjawisko oszukiwania klientów na pseudoekologicznych produktach zostało zauważone nawet przez samych zwolenników „zielonej rewolucji”, gdyż zdają oni sobie sprawę, że wykorzystywanie i manipulowanie konsumentami to kiepska strategia zdobywania poparcia. W komentarzu, który ukazał się na portalu www.energetyka24.com pt.: „W sidłach Greenwashingu. Jak dajemy się nabrać pseudozielonym koncernom”, Jakub Wiech pisze, że Polskę zaczyna zalewać fala Greenwashingu, czyli technik marketingowych wykorzystujących ekologiczne nastawienie konsumentów. Oczywiście wraz z popularyzacją wiedzy i wrażliwości na sprawy ekologii podążają ci, którzy chcą na tych tendencjach zarobić lub też ukryć swoje mało „zielone” oblicze. Jakub Wiech podaje przykłady dużych koncernów, które stosują marketingową technikę Greenwashingu, czyli „mydlą oczy na zielono” dosłownie i w przenośni:

„W ostatnim tygodniu szerokim echem odbił się tweet Jana Barana ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, w którym aktywista rozebrał na czynniki pierwsze „zieloną” reklamę Palmolive, która przedstawiała rzekomo „kompozycję z roślin oczyszczających powietrze”. „To zerwany w Skandynawii chrobotek (czyli porost). Farbowany i zaimpregnowany. Nic nie oczyszcza, bo dawno umarł” – napisał Baran. (...) Tymczasem, jak donosi The Independent, marka Palmolive, będąca częścią koncernu Colgate Palmolive, zaliczana jest przez organizację Break Free From Plastic do pierwszej dziesiątki marek, których plastikowe opakowania najczęściej zanieczyszczają plaże i oceany.” [2]

Dalej autor przytacza przykłady budzących wiele zastrzeżeń czy kontrowersji „zielonych reklam” banków ING i BNP Paribas, które chcą wykreować swój proekologiczny wizerunek. Zwracamy szczególną uwagę na te fragmenty komentarza Jakuba Wiecha, które odnoszą się do kwestii energetycznych czy szerzej OZE, gdyż nie pisze on niczego odkrywczego, ale dobrze jest mieć świadomość tego, że inni też wiedzą, jak tzw. „rynek” manipuluje odbiorcami. Mityczna „zielona energia” nie istnieje w przyrodzie, gdyż energia elektryczna nie ma żadnego koloru. Nie przeszkadza to dyżurnym propagandzistom opowiadać bajeczki o „zielonej energii” z wiatraków.

Jakub Wiech pisze tak: „Popularnym w zielonym marketingu sloganem firm jest stwierdzenie, że „100% zużywanej przez nich energii pochodzi ze źródeł odnawialnych”. Technicznie rzecz biorąc, taka informacja nie jest prawdziwa: upraszczając, ogólny system energetyczny nie „rozróżnia” prądu pochodzącego z tego czy innego źródła, więc w gniazdku znaleźć można elektryczność płynącą ze wszystkich mocy dostępnych akurat w miksie (w Polsce – głównie z węgla). Jedyną możliwością materialnego wypełnienia tego hasła byłoby bezpośrednie podpięcie pod konkretne OZE, co jest raczej niemożliwe w przypadku fabryk czy dużych biurowców z uwagi na stochastyczną pracę tych jednostek. (...)” [2]  

Wiech, w swoim artykule zwraca też uwagę na wywiad z dr Tomaszem Rożkiem, który w wywiadzie dla portalu www.energetyka24.com powiedział wiele gorzkich słów o zjawisku Greenwashingu w biznesie i to przekazywanych z pozycji osoby zaangażowanej w „walkę o klimat”:

„Rozbawia mnie do łez – łez smutku – jak duże firmy kreują swój wizerunek firm odpowiedzialnych, dbających o dobro klimatu, w sytuacji, w której zarządy tych film są rozliczane przez właścicieli czy akcjonariuszy z wyników, a te wyniki są rezultatem konsumpcji, a ta konsumpcja jest źródłem problemu. Nie chodzi o to, czy będziemy pić przez plastikowe słomki czy nie, ale o to, że mamy meble, które można złożyć tylko raz, a przy przeprowadzce się rozsypują, bo tak są zaprojektowane. A są tak zaprojektowane nie dlatego, że nie potrafimy robić porządnych mebli, tylko dlatego, żeby statystyczny klient wymieniał meble co 3-4 lata. Popkultura mówi nam o zmianie, ciągłej zmianie, o ciągłym byciu w zgodzie z coraz to nowymi trendami i modami. A te kreują przecież firmy, które żyją ze sprzedaży. To jest w porządku dla firmy i to jest w porządku dla klienta, ale to nie jest w porządku dla klimatu”.

„Problem środowiskowy współczesnej gospodarki jest wkomponowany w jej nieustannie głodny zysku – czyli większej konsumpcji - profil; konsument poruszający się w jej ramach nie ma zauważalnego wpływu na jej efekty ekologiczne. Dobrą ilustracją tego stwierdzenia jest fakt, że jedyny widoczny spadek globalnych emisji CO2 na przestrzeni ostatnich 30 lat nastąpił podczas kryzysu gospodarczego dekadę temu. Nie pomogły zatem żadne protokoły z Kioto czy porozumienia z Paryża, a zwykła recesja. Po drugie, trzeba pamiętać, że duże korporacje działające w takim środowisku ekonomicznym, będą starały się korzystać z bieżących trendów i maskować wszystkie te aspekty swojej działalności, które do nowej mody nie przystają. (…)” [2]

logo stop wiatrakom mini[Nasz komentarz] Piszemy o Greenwashinu aby pokazać istniejące zjawisko manipulacji stosowanych przez globalne koncerny do zwiększania własnej sprzedaży. Sam marketing nie jest niczym złym, jednak zjawisko wykorzystywania „ekologii” i fałszywej troski o „klimat” sięgnęło już zenitu manipulacji. Niestety większość osób nie ma tyle wiedzy i doświadczenia, by umieć poradzić sobie z wyrafinowanymi technikami manipulacji stosowanymi przez biznes oraz polityków. Z dużym zaniepokojeniem obserwujemy popularność pseudo-zielonych partii, których postulaty, gdyby zostały wdrożone zaprowadzą u nas zwyczajną eko-dyktaturę. A to zakaz jedzenia mięsa. A to zakaz używania węgla. A to zakaz korzystania z własnego samochodu na ropę lub benzynę. A to zakaz lotów samolotem. A to energia na kartki i wszędzie wiatraki oraz panele fotowoltaiczne i biogazownie w każdej gminie. Pomysłów na utrudnienie ludziom życia nie brakuje. A wszystko to w imię postępu i nowoczesności.

Politycy kreują się dzisiaj na promotorów „zielonych” technologii. Prześcigają się dzisiaj w deklaracjach o wysokości redukcji emisji CO2 z gospodarki czy też ilościach zarejestrowanych samochodów elektrycznych. Tylko czy ma to coś wspólnego z ekologią i dbałością o środowisko? Oczywiście, że nie. Jedna zużyta bateria używana w samochodzie elektrycznym stanowi większe zagrożenie dla środowiska niż sto samochodów z silnikiem diesla przez 20 lat używania. Czy ktokolwiek z polityków wspominał, jak się „utylizuje” zużyte baterie elektryczne? Nie? A to szkoda, bo poza zakopaniem głęboko w ziemi niewiele da się z tym zrobić.

Polityczna licytacja w zabawie pt. „kto zrobi więcej dla klimatu” kosztuje bardzo realne, ogromne pieniądze liczone w miliardach euro rocznie, a które wyrywane są z kieszeni podatników przy pomocy polityków na usługach „Zielonej Zarazy”. Zjawisko politycznego Greenwashingu musi zostać dostrzeżone przez społeczeństwo, by umieć się przed nim bronić. W przeciwnym razie, pod hasłami „walki z klimatem” rząd wprowadzi przymusowy wegetarianizm, zakaz ogrzewania węglem oraz korzystania z samochodów napędzanych paliwami kopalnymi. Kto wie, jakie jeszcze atrakcje szykują nam klimatyczni zamordyści. Zdemaskowanie Greenwashingu stosowanego przez polityków będzie skutkuje spadkiem zaufania  do  ich działań, gdyż obnaży fakt współpracy z pseudozielonym biznesem. Na krótką metę oszustwa, kłamstwa i manipulacje mogą okazać się bardzo skuteczne, jednak w dłuższym okresie, zdemaskowani politycy stracą społeczne zaufanie wraz z popierającym ich biznesem. Przykładem może być tutaj kryzys niemieckiej branży wiatrowej w Niemczech, o którym pisaliśmy w artykule pt.: „Mieszkańcy Niemiec mają dość wiatraków obok swoich domów[3], który pokazuje, że hasła o ratowaniu klimatu poprzez budowę tysięcy wiatraków przestały już działać.

Sadźmy lasy, rozbierajmy wiatraki.

Redakcja stopwiatrakom.eu

Przypisy:

[1] https://biznes.ekologia.pl/swiat/greenwashing-czyli-jak-ustrzec-sie-przed-zielonymi-oszustami,20384.html

[2] https://www.energetyka24.com/w-sidlach-greenwashingu-jak-dajemy-sie-nabrac-pseudozielonym-koncernom-komentarz\

[3] http://www.stopwiatrakom.eu/wiadomo%C5%9Bci-zagraniczne/2807-mieszka%C5%84cy-niemiec-maj%C4%85-do%C5%9B%C4%87-wiatrak%C3%B3w-obok-swoich-dom%C3%B3w.html