Opublikowano: 03 luty 2015

Pisaliśmy już o raporcie Najwyższej Izby Kontroli z lipca 2014 r. o powstawaniu lądowych farm wiatrowych w naszym kraju (patrz: http://stopwiatrakom.eu/aktualnosci/1287-nik-ocenia-negatywnie-proces-powstawania-ladowych-farm-wiatrowych-w-polsce.html). NIK ujawnił tam m.in., że niepokojąca duża część wiatraków staje na gruntach członków organów gminnych. W ten sposób decydenci gminni zapewniają sobie zyski z dzierżawy ziemi pod wiatraki, a dla pozostałych sąsiadów elektrowni pozostają same uciążliwości, np. w postaci spadku wartości ich nieruchomości w cieniu gigantycznych turbin. Pomaga to zrozumieć, dlaczego „udział społeczeństwa w postępowaniach środowiskowych” pojmowany jest w tak ograniczony sposób w wielu gminach.

Okazuje się, że ten sam problem oczywistego konfliktu interesów, czy wręcz systemowej korupcji trapi samorządy lokalne także w innych krajach, w tym w Niemczech.

Internetowy serwis niemieckiego kanału ARD pisze o tym: „jak lokalni politycy zarabiają na wiatrakach” (27.01.2015; http://www.swr.de/report/selbstbedienung-leichtgemacht-wie-lokalpolitiker-mit-windraedern-kasse-machen/-/id=13839326/nid=13839326/did=14756448/1avf071/index.html. Można też obejrzeć audycję TV pod tym samym tytułem: http://mediathek.daserste.de/REPORT-MAINZ/Wie-Lokalpolitiker-mit-Windr%C3%A4dern-Kasse-/Das-Erste/Video?documentId=26126616&topRessort=tv&bcastId=310120)

Dorobić się bardzo łatwo. Wystarczy, by rada gminna zmieniła przeznaczenie czyichś prywatnych gruntów na „pod wiatraki” i już pieniądze z dzierżawy płyną do kieszeni. Nic dziwnego, że wielu burmistrzów i radnych tak bardzo lubi wiatraki.

Teoretycznie osoby materialnie zainteresowane daną inwestycją nie powinny uczestniczyć w głosowaniu. W praktyce jednak wielu z nich głosuje. Zgodnie z prawem tacy burmistrzowie i radni zobowiązani są sami ujawniać, że nie są bezstronni. Często jednak tego nie robią i wręcz czynnie lobbują za inwestycją.

Specjaliści od prawa samorządowego domagają się, by organy nadzoru prawnego prowadziły z własnej inicjatywy kontrole uchwalanych planów zagospodarowania przestrzennego pod kątem występowania konfliktu interesów u lokalnych decydentów.

Zadziwia, że o „rozproszonych źródłach energii” (to jest w istocie o przemysłowych wiatrakach) słyszymy w Europie już od paru dekad, inwestorzy obecni są w gminach równie długo, a dopiero teraz to wyraźne schorzenie demokracji lokalnej zaczyna niepokoić autorytety publiczne. Jak długo poczekamy, zanim wyklują się z tego jakieś działania, by ten stan rzeczy zmienić?

* Dziękujemy Grzegorzowi Konieczce, Stowarzyszenie na Rzecz Praworządności i Ochrony Środowiska w Łysej Górze (Podkarpacie), za pomoc w przygotowaniu materiału.